Pieczone jabłka Krzysztof Cwynar, Włodzimierz Saar, Bogdan Wiśniewski
Tekst piosenki
Jest jeszcze ta zwęglona deska pod ścianą
Miejsce zasiedziałych w pacierzach starców
Co liczyli przelotne ptaki (u-u-u)
Jakaś łąka, gdzie bociany przynosiły dzieci
A może odnajdywano je w kapuście
(Nie słychać krzyku gęsi w opłotkach)
(Uparcie milczy spalony sad)
Klepiska popiołów żarzą się snopkami słońca
Tak oto kończy się wiejskie dzieciństwo
Straszące kurzawą wirujących na drodze diabłów
I wilczym pyskiem lasów
Zresztą robota przebiega sprawnie
Bowiem nad wszystkim czuwa oficer
Świadomy swojej misji cywilizacyjnej
W tym dzikim kraju
Właśnie on trafił do tej wioski zabitej deskami
I teraz uważnie śledzi, jak kolejno przestaje istnieć
Całe to najbliższe sąsiedztwo materiałów łatwopalnych
Ogrodzone płotami dymu
Otwarte pyski ognia szarpią budulec
Wgryzają się w drewnianą szarugę stodół
Na inne konstrukcje stropów i ścian
(Właściwie było już po wszystkim) (x3)
Oficer w czarnym mundurze od dawna specjalizował się
W puszczaniu tych wielkich latawców dymu
Jakże więc nie na miejscu
W tej uporządkowanej ogniem przestrzeni
Wydać mu się mogło to zupełnie jeszcze żywe dziecko
A tylko strach mógł mieć tak wielkie oczy
Opuszczający kaburę nowiutki pistolet
Miał w sobie połysk luksusowego przedmiotu
Jakże korzystnie wyróżniał się
Pośród tych zapachów spalonych części organicznych
Toteż kiedy podnosił się ku górze
Był tak wykwintny i lekki
Jak uperfumowana chusteczka
Oficer powiedział jeszcze jakiś dowcip
Zanim oddał ten jeden strzał
Z przymrużeniem oka
Pot szafuje omszały budulec
Wysmażają się resztki żywicy
W smolistych oczach sęków
Ginie wioska zabita deskami
(Jej, jej, jej)
Ogień ogarnął również pobliski sad
Pieczone jabłka smakowały im bardzo
(Najwytrawniejszym mogły sprostać gustom) (x2)
Miejsce zasiedziałych w pacierzach starców
Co liczyli przelotne ptaki (u-u-u)
Jakaś łąka, gdzie bociany przynosiły dzieci
A może odnajdywano je w kapuście
(Nie słychać krzyku gęsi w opłotkach)
(Uparcie milczy spalony sad)
Klepiska popiołów żarzą się snopkami słońca
Tak oto kończy się wiejskie dzieciństwo
Straszące kurzawą wirujących na drodze diabłów
I wilczym pyskiem lasów
Zresztą robota przebiega sprawnie
Bowiem nad wszystkim czuwa oficer
Świadomy swojej misji cywilizacyjnej
W tym dzikim kraju
Właśnie on trafił do tej wioski zabitej deskami
I teraz uważnie śledzi, jak kolejno przestaje istnieć
Całe to najbliższe sąsiedztwo materiałów łatwopalnych
Ogrodzone płotami dymu
Otwarte pyski ognia szarpią budulec
Wgryzają się w drewnianą szarugę stodół
Na inne konstrukcje stropów i ścian
(Właściwie było już po wszystkim) (x3)
Oficer w czarnym mundurze od dawna specjalizował się
W puszczaniu tych wielkich latawców dymu
Jakże więc nie na miejscu
W tej uporządkowanej ogniem przestrzeni
Wydać mu się mogło to zupełnie jeszcze żywe dziecko
A tylko strach mógł mieć tak wielkie oczy
Opuszczający kaburę nowiutki pistolet
Miał w sobie połysk luksusowego przedmiotu
Jakże korzystnie wyróżniał się
Pośród tych zapachów spalonych części organicznych
Toteż kiedy podnosił się ku górze
Był tak wykwintny i lekki
Jak uperfumowana chusteczka
Oficer powiedział jeszcze jakiś dowcip
Zanim oddał ten jeden strzał
Z przymrużeniem oka
Pot szafuje omszały budulec
Wysmażają się resztki żywicy
W smolistych oczach sęków
Ginie wioska zabita deskami
(Jej, jej, jej)
Ogień ogarnął również pobliski sad
Pieczone jabłka smakowały im bardzo
(Najwytrawniejszym mogły sprostać gustom) (x2)