Konfitura Metro Ratusz Arsenał
Tekst piosenki
Entliczek pentliczek, konfidentom stawiam znicze,
kurwy na stryczek, słyszę psów wycie, takie jest życie.
Na beacie Zaopatrzyciel, tylko na siebie liczę.
Otwarcie, nieskrycie to piszę.
Konfidentów nienawidzę, niejeden otworzył pizdę,
jak poszedł na policję, jebana szmata co sprzedała brata,
prawda na truckach, żadna padaka,
sprzedawczyk płakał jak była draka.
Stempel na pizdę i dupska leci sraka,
poznaj wariata, co dla lamusów jak armata,
ze mną wataha, z braćmi się bratam,
kurwom na pożegnanie macham.
Wie dzieciak, pamiętaj nigdy się nie sprzedawaj,
za swoimi zawsze stawaj.
To Północ Praga, rap napierdala do rana,
trzymana sztama, pozdrawiam, Ursus i spierdalam.
Z fartem, nara, a dla konfidentów kara.
Od lat wartości wpajane mam, konfidentów nie szanować,
prosta gra, to jest rap,
jebać cwela co na psach mordeczkę wysprzedał,
kurwa, ściera, niech się zbiera,
to nie miejsce dla takiego cwela.
Lada chwila na lokalu paru kumpli ci zawita,
przypomnieli sobie kto ich na komendzie sypał.
Ty zasypiasz raz, dwa, raz,
dojebiemy cię jak psa,
nie ma czasu i miejsca na takiego frajera,
co dobrych ludzi poniewiera
i to teraz przyszła chwila,
żeby ci pokazać gdzie mogiła twoja czeka,
już od chwili jak postawiłeś krok na komendzie
dzielnicy Wola,
wszystko wiem, wszystko znam,
wyjebałeś nawet nas, ty dla mnie jak brat,
na komendzie pokazałeś na co cię stać.
Twoje dni są policzone,
do Sejczenta dolej olej,
zabierz Olę,
wypierdalaj gdzieś za morze.
Jak cię dorwę to rozjebię jak Tupolew,
"Z takim gnojem nie zadawaj się" mówi mama mi,
mamo nie mów mi jak mam żyć,
nie wierzyłem, że na komendzie złamiesz się,
nawet ty.
Teraz ja nie dam ci żyć.
(Właśnie tak!)
Nie żaden fafarafa na dragach tu grana prawda,
na kolegów nie wypada, ty kurwo, się z psiarnią bratać.
Mi powtarzał tata, że sprzedawczyków do piachu,
niejeden Bolek, u mnie, Lolek tu płonie na rejonie.
Ja nie zbłądzę, ziomek, białka to tylko czerwone,
pierdolę aureolę, dobre mordy jak Al Capone.
Przejechałem się nieraz, teraz rozjadę ich walcem,
będą, kurwy, skomleć jak psy w nierównej walce.
Jebany konfident zapewnia mi murowaną przyszłość,
taką gdzie zza kraty spoglądam na szarą rzeczywistość.
Wszystko prysło, wszystko pizgło, jak bańka mydlana,
bo cię na psach wysprzęgliła ta kurwa jebana,
Tramal biorę z rana, przez nich pęka łepetyna,
skurwysyna tu odcinam, temat się często przewija,
wbijam w PR savoir vivre dobrego chłopa czyny,
co się nie sprzedaje nigdy, niezależnie od przyczyny, nie.
Życiowa droga kręta, zauważam konfidenta,
"Ej ty tam, zagramy w berka?" nie pytam, od razu wpierdol.
Niech znika mi stąd menda, już czerwona jego gęba,
po Woli się nie szwęda, powoli odpalam prezydenta.
Ze mną panienka już stęka, czerwona sukienka, klęka,
to nie męka z tobą ręka może sciągnąć penta.
Zapamiętaj, nie sprzedaj, jaraj dobry nielegal,
nie rób z siebie menela, to będziesz prawilny kolega,
niejeden sztywniutki sprzedał, już nie ma z nim palenia.
Ręka rękę myje, a konfident w bramie wyje,
ziomek w pierdlu gnije, zza krat patrzą dobre ryje,
a psa portfel tyje, powiedz, brat, czy się nie mylę,
kurestwa na ulicach tyle, ja się nigdy nie wywinę.
kurwy na stryczek, słyszę psów wycie, takie jest życie.
Na beacie Zaopatrzyciel, tylko na siebie liczę.
Otwarcie, nieskrycie to piszę.
Konfidentów nienawidzę, niejeden otworzył pizdę,
jak poszedł na policję, jebana szmata co sprzedała brata,
prawda na truckach, żadna padaka,
sprzedawczyk płakał jak była draka.
Stempel na pizdę i dupska leci sraka,
poznaj wariata, co dla lamusów jak armata,
ze mną wataha, z braćmi się bratam,
kurwom na pożegnanie macham.
Wie dzieciak, pamiętaj nigdy się nie sprzedawaj,
za swoimi zawsze stawaj.
To Północ Praga, rap napierdala do rana,
trzymana sztama, pozdrawiam, Ursus i spierdalam.
Z fartem, nara, a dla konfidentów kara.
Od lat wartości wpajane mam, konfidentów nie szanować,
prosta gra, to jest rap,
jebać cwela co na psach mordeczkę wysprzedał,
kurwa, ściera, niech się zbiera,
to nie miejsce dla takiego cwela.
Lada chwila na lokalu paru kumpli ci zawita,
przypomnieli sobie kto ich na komendzie sypał.
Ty zasypiasz raz, dwa, raz,
dojebiemy cię jak psa,
nie ma czasu i miejsca na takiego frajera,
co dobrych ludzi poniewiera
i to teraz przyszła chwila,
żeby ci pokazać gdzie mogiła twoja czeka,
już od chwili jak postawiłeś krok na komendzie
dzielnicy Wola,
wszystko wiem, wszystko znam,
wyjebałeś nawet nas, ty dla mnie jak brat,
na komendzie pokazałeś na co cię stać.
Twoje dni są policzone,
do Sejczenta dolej olej,
zabierz Olę,
wypierdalaj gdzieś za morze.
Jak cię dorwę to rozjebię jak Tupolew,
"Z takim gnojem nie zadawaj się" mówi mama mi,
mamo nie mów mi jak mam żyć,
nie wierzyłem, że na komendzie złamiesz się,
nawet ty.
Teraz ja nie dam ci żyć.
(Właśnie tak!)
Nie żaden fafarafa na dragach tu grana prawda,
na kolegów nie wypada, ty kurwo, się z psiarnią bratać.
Mi powtarzał tata, że sprzedawczyków do piachu,
niejeden Bolek, u mnie, Lolek tu płonie na rejonie.
Ja nie zbłądzę, ziomek, białka to tylko czerwone,
pierdolę aureolę, dobre mordy jak Al Capone.
Przejechałem się nieraz, teraz rozjadę ich walcem,
będą, kurwy, skomleć jak psy w nierównej walce.
Jebany konfident zapewnia mi murowaną przyszłość,
taką gdzie zza kraty spoglądam na szarą rzeczywistość.
Wszystko prysło, wszystko pizgło, jak bańka mydlana,
bo cię na psach wysprzęgliła ta kurwa jebana,
Tramal biorę z rana, przez nich pęka łepetyna,
skurwysyna tu odcinam, temat się często przewija,
wbijam w PR savoir vivre dobrego chłopa czyny,
co się nie sprzedaje nigdy, niezależnie od przyczyny, nie.
Życiowa droga kręta, zauważam konfidenta,
"Ej ty tam, zagramy w berka?" nie pytam, od razu wpierdol.
Niech znika mi stąd menda, już czerwona jego gęba,
po Woli się nie szwęda, powoli odpalam prezydenta.
Ze mną panienka już stęka, czerwona sukienka, klęka,
to nie męka z tobą ręka może sciągnąć penta.
Zapamiętaj, nie sprzedaj, jaraj dobry nielegal,
nie rób z siebie menela, to będziesz prawilny kolega,
niejeden sztywniutki sprzedał, już nie ma z nim palenia.
Ręka rękę myje, a konfident w bramie wyje,
ziomek w pierdlu gnije, zza krat patrzą dobre ryje,
a psa portfel tyje, powiedz, brat, czy się nie mylę,
kurestwa na ulicach tyle, ja się nigdy nie wywinę.