Pożegnanie z Marią Lubelska Federacja Bardów
Tekst piosenki
Wyprowadza nas wieczór i pora Dziennika;
W wąwozie ulicy po obu chodnikach
Sunie rzeka pobladłych twarzy.
Wychodzimy z Marią na te ciche bunty;
To się mówi pozdrowić wszystkie bratnie junty
To słychać takt nadziei na bruku.
Na krótkich światłach, po bocznych ulicach,
Sublimacja mocy, Real-polityka
Głodne ludzi ciężarówki.
Z cienia bram wbrew nam na ulicę rusza
Plaga szczurów w stroju funkcjonariusza
Tak się rusza z posad bryłę świata.
Oto jeden przypasany do pały – niebogi;
Okiem mnie namierza i nie schodzi z drogi.
Sięgam po rewolwer dowodu.
Że dziewczyna, kawiarnia, apteka – to na nic.
Padło sakramenckie: „Teraz pójdziesz z nami”.
Pożegnanie z Marią wypadło bez słowa.
Pędzi nasza świetlica - jest ksiądz i dziewczyna;
W sine łapy murów objął nas kryminał.
W szpalerze mundurów ktoś pozdrowił kolegę.
Nie daruję ci, synu, tej czarnej opaski.
Wy studenci żyjecie przecież z państwa łaski.
Pas, sznurówki, kieszenie – na stół!
Piąta i ostatnia rewizja na golasa.
Mózg by obejrzeli, gdyby nie ta czacha.
Przeraźliwy labirynt korytarzy.
Śpimy do południa i gardzimy michą,
potem z kluczem przyszło urzędowe licho.
Ciągnę głowę po schodach na przesłuchanie.
Polityka? - Nic nie wiem, dla mnie to ping–pong.
Kto gra? - Też nie wiem, czuję piłek swąd.
Światło gaszę, i owszem, z oszczędności.
NZS nie zmuszał, ciągnął SZSP.
Czy ja muszę wiedzieć, co to KPN?
Czy ja śmiałbym z pana wariata?
Dobry mzimu reżimu daje dobre rady:
Koniec studiów, jeśli włoży do szuflady
papier, bez którego ja nie istnieję.
Wyprowadza nas wieczór, nowy transport jedzie.
Sznurówki do kieszeni, ubieram się w pędzie.
Mario!
W wąwozie ulicy po obu chodnikach
Sunie rzeka pobladłych twarzy.
Wychodzimy z Marią na te ciche bunty;
To się mówi pozdrowić wszystkie bratnie junty
To słychać takt nadziei na bruku.
Na krótkich światłach, po bocznych ulicach,
Sublimacja mocy, Real-polityka
Głodne ludzi ciężarówki.
Z cienia bram wbrew nam na ulicę rusza
Plaga szczurów w stroju funkcjonariusza
Tak się rusza z posad bryłę świata.
Oto jeden przypasany do pały – niebogi;
Okiem mnie namierza i nie schodzi z drogi.
Sięgam po rewolwer dowodu.
Że dziewczyna, kawiarnia, apteka – to na nic.
Padło sakramenckie: „Teraz pójdziesz z nami”.
Pożegnanie z Marią wypadło bez słowa.
Pędzi nasza świetlica - jest ksiądz i dziewczyna;
W sine łapy murów objął nas kryminał.
W szpalerze mundurów ktoś pozdrowił kolegę.
Nie daruję ci, synu, tej czarnej opaski.
Wy studenci żyjecie przecież z państwa łaski.
Pas, sznurówki, kieszenie – na stół!
Piąta i ostatnia rewizja na golasa.
Mózg by obejrzeli, gdyby nie ta czacha.
Przeraźliwy labirynt korytarzy.
Śpimy do południa i gardzimy michą,
potem z kluczem przyszło urzędowe licho.
Ciągnę głowę po schodach na przesłuchanie.
Polityka? - Nic nie wiem, dla mnie to ping–pong.
Kto gra? - Też nie wiem, czuję piłek swąd.
Światło gaszę, i owszem, z oszczędności.
NZS nie zmuszał, ciągnął SZSP.
Czy ja muszę wiedzieć, co to KPN?
Czy ja śmiałbym z pana wariata?
Dobry mzimu reżimu daje dobre rady:
Koniec studiów, jeśli włoży do szuflady
papier, bez którego ja nie istnieję.
Wyprowadza nas wieczór, nowy transport jedzie.
Sznurówki do kieszeni, ubieram się w pędzie.
Mario!