Bez pożegnania Chok&Zielichowski
Tekst piosenki
Boję się śmierci, bo jeśli nie ma nic po śmierci
Nie dzieli nas nic, co można logicznie określić.
I staram się zastąpić zwątpienie nadzieją
w to, że istnieje coś między niebem, a ziemią.
Może moje serce nie jest jedynym miejscem,
w którym jesteś teraz, sam nie wiem.
Ale wierze i wiem, że jeszcze jestem przy niej częściej
po części za Ciebie.
Dotrze na twarze tych, których łzy znam na pamięć,
nasze sny to miraże, w których zostaniesz na stałe
i gdy byłem małym szkrabem, byłeś dla mnie wzorem,
a po rozwodzie częściej Ty byłeś dla mnie ojcem.
Jestem Ci wdzięczny, jak nikt na świecie,
za wszystko, bo pokazałeś mi jak być facetem.
Nie chowam łez, już to znów dziś to boli
i oddałbym wszystko, za ostatni uścisk dłoni.
Miałem iść do niej, pomóc nieść zakupy z miasta
babcia, byłem tam częściej niż tam, gdzie ojciec i matka.
Jak potrzebowałem wsparcia, znałem te tereny dobrze,
albo jak musiałem chować szkolne oceny przed ojcem.
Dostałem nokie, żeby nie być gorszy w klasie,
choć nie miała, kupowała mi te spodnie z 'masem'.
Za każdym razem mówiłem, że wpadnę nazajutrz,
a siedziałem z menelami dziś na klatce na haju.
Spod okularów tliły łzy, gdy patrzyła na mnie
bo nie byłem już tym dzieckiem, któremu mówiła bajkę.
Niby normalne, to była ciepła jesień,
w życiu bym się nie spodziewał, co mi ten etap przyniesie.
W smsie dostałem wiadomość od matki,
żebym zwolnił się ze szkoły, szybko przyleciał do babci.
Drzwi opadły mi na ziemie, gdy odjechała karetka
zawsze będę Cię pamiętał, choć nie zdążyłem pożegnać.
Nie boję się już śmierci, widziałem z bliska śmierć.
Boję się, że się nie pożegnam, kiedy będę wreszcie szedł.
Za krótki sen, czasem mam,widzę tamte dni,
oczyszczam głowę, lecą mi strumieniem łzy.
Miałem rok, żeby pożegnać się z mamą,
nie jeden dzień stałem płacząc pod salą.
Pytasz mnie jak to jest, kiedy patrzysz na zegar,
byłem gotów nawet diabłu duszę sprzedać.
Życie po życiu nie istnieje, nie szachuj niebem mnie,
zostały mi wspomnienia, w żyłach rodziców krew.
Dokąd oddychasz musisz walczyć, napiszę to na skórze
"dum spiro spero" nie mam już żadnych złudzeń.
Byłem z nimi do końca, mówiłem jak kocham,
tu gdzie teraz jestem sam bym nie dotarł.
Nie ma życia bez pożegnać, bez bólu, bez łez,
nie ma szczęścia danego raz na zawsze, wiem.
Nie zdążyłem się pożegnać, nie umiałem wierzyć w koniec,
nie dochodzi do mnie, że zobaczę Cię po drugiej stronie.
Dopiero nie zdążyłem się pożegnać, nie chciałem tego
lecz powinienem, dzisiaj robię to.
Patrząc w niebo jesteś daleko, ale wiem, że jesteś
bez pożegnania, chociaż czuje tu obecność Twoją.
Ale nic nie jest tak samo, jak zawsze, powinienem się pożegnać
miałem tylko jedną szansę..
Nie dzieli nas nic, co można logicznie określić.
I staram się zastąpić zwątpienie nadzieją
w to, że istnieje coś między niebem, a ziemią.
Może moje serce nie jest jedynym miejscem,
w którym jesteś teraz, sam nie wiem.
Ale wierze i wiem, że jeszcze jestem przy niej częściej
po części za Ciebie.
Dotrze na twarze tych, których łzy znam na pamięć,
nasze sny to miraże, w których zostaniesz na stałe
i gdy byłem małym szkrabem, byłeś dla mnie wzorem,
a po rozwodzie częściej Ty byłeś dla mnie ojcem.
Jestem Ci wdzięczny, jak nikt na świecie,
za wszystko, bo pokazałeś mi jak być facetem.
Nie chowam łez, już to znów dziś to boli
i oddałbym wszystko, za ostatni uścisk dłoni.
Miałem iść do niej, pomóc nieść zakupy z miasta
babcia, byłem tam częściej niż tam, gdzie ojciec i matka.
Jak potrzebowałem wsparcia, znałem te tereny dobrze,
albo jak musiałem chować szkolne oceny przed ojcem.
Dostałem nokie, żeby nie być gorszy w klasie,
choć nie miała, kupowała mi te spodnie z 'masem'.
Za każdym razem mówiłem, że wpadnę nazajutrz,
a siedziałem z menelami dziś na klatce na haju.
Spod okularów tliły łzy, gdy patrzyła na mnie
bo nie byłem już tym dzieckiem, któremu mówiła bajkę.
Niby normalne, to była ciepła jesień,
w życiu bym się nie spodziewał, co mi ten etap przyniesie.
W smsie dostałem wiadomość od matki,
żebym zwolnił się ze szkoły, szybko przyleciał do babci.
Drzwi opadły mi na ziemie, gdy odjechała karetka
zawsze będę Cię pamiętał, choć nie zdążyłem pożegnać.
Nie boję się już śmierci, widziałem z bliska śmierć.
Boję się, że się nie pożegnam, kiedy będę wreszcie szedł.
Za krótki sen, czasem mam,widzę tamte dni,
oczyszczam głowę, lecą mi strumieniem łzy.
Miałem rok, żeby pożegnać się z mamą,
nie jeden dzień stałem płacząc pod salą.
Pytasz mnie jak to jest, kiedy patrzysz na zegar,
byłem gotów nawet diabłu duszę sprzedać.
Życie po życiu nie istnieje, nie szachuj niebem mnie,
zostały mi wspomnienia, w żyłach rodziców krew.
Dokąd oddychasz musisz walczyć, napiszę to na skórze
"dum spiro spero" nie mam już żadnych złudzeń.
Byłem z nimi do końca, mówiłem jak kocham,
tu gdzie teraz jestem sam bym nie dotarł.
Nie ma życia bez pożegnać, bez bólu, bez łez,
nie ma szczęścia danego raz na zawsze, wiem.
Nie zdążyłem się pożegnać, nie umiałem wierzyć w koniec,
nie dochodzi do mnie, że zobaczę Cię po drugiej stronie.
Dopiero nie zdążyłem się pożegnać, nie chciałem tego
lecz powinienem, dzisiaj robię to.
Patrząc w niebo jesteś daleko, ale wiem, że jesteś
bez pożegnania, chociaż czuje tu obecność Twoją.
Ale nic nie jest tak samo, jak zawsze, powinienem się pożegnać
miałem tylko jedną szansę..